me-tea

Oj wiem trudny to temat. Nad nim pochylali się już różni lekarze, dietetycy, trenerzy, psychologowie, jednak ja dziś chcę podzielić się swoja opinią. Opinią osoby, która w zasadzie permanentnie jest na diecie i można powiedzieć, że na odchudzaniu zjadłam zęby.

Nakreślę może nieco swoją historię.

Rumiana królewna

Od dziecka byłam pączuszkiem. Nie takim otyłym, nalanym grubasem, ale ubitą rzepą. Dziewczynką, która miała rumiane policzki, mocną budowę ciała i całkiem spory zadek. Nigdy mi to nie przeszkadzało, bo w zasadzie nikt jakoś mi nie dokuczał z powodu mojej wagi. W sumie chyba moje przyjacielskie i łagodne usposobienie, oraz pewnie i nie najbrzydsza ( wiem mało to skromne, ale nie o fałszywą skromność tu chodzi) facjata zjednywały mi ludzi. Dzieci w klasie mnie lubiły, miałam dużo kumpelek i kumpli na „ulicy” ( czyli w najbliższym sąsiedztwie), a i jako dziecko wychowywałam się z kuzynką ( również jedynaczką), a że obie miałyśmy podobną budowę nigdy nie widziałam w tym problemu. Rodzice też wychowywali mnie w poczuciu mojej wspaniałości ( tak, była najpiękniejszą królewną tatusia i śliczną laleczką mamusi), a jako mieszkanka osiedla domków jednorodzinnych nie posiadałam czegoś takiego jak satka, więc wszystkie te chude modelki i aktorki były poza moim zasięgiem, ale też zupełnie się nimi nie interesowałam.

Przebudzenie świadomości

W czwartej klasie podstawówki zaczęliśmy jeździć na basen. Uwielbiałam to! Nie przyglądałam się jednak koleżankom nazbyt natarczywie, ale też i moja klasa była różnorodna. Były patyczaki, smukłe gazele, takie ubitki jak ja i zupełnie normalne dzieciaki. Wiecie, że nie dokuczaliśmy sobie w szatni? Ale to  moja wychowawczyni, śliczna i drobniutka blondyneczka, młoda wuefistka, na jednych z zajęć na pływalni uszczypnęła mnie w fałdkę tłuszczyku obok pachy i spytała zaczepnie ” a co to jest?”. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, że może ja za gruba jestem. Zauważyłam, że ona, starsza od nas a tyyyyle chudsza ode mnie. Zobaczyłam wiele, ale też niewiele z tym zrobiłam. Bo nadal byłam śląską kluchom, co kocha pyzy, makarony i puree ziemniaczane. Straciłam wtedy nieco na pewności siebie, ale też z nikim się tym lękiem nie podzieliłam i jadłam dalej jak zwykle.

Pierwsze próby walki

Liceum to już był inny świat. Tu liczył się już wygląd. Ale też w 3 klasie podjęłam pierwsze próby walki ze zbędnymi kilogramami. Przez pierwsze 2 klasy zapasłam się straszliwie. Bliskość pizzerii, cukierni i McDonalda zrobiły swoje. Nie mieściłam się w nic. Więc tak chyba w 3 klasie zaczęłam „dietę” . Ani mądrą, ani zdrową. Głodziłam się. Nie jadłam śniadań, kanapki, które dawała mi mama odstępowałam znajomym w szkole ( wszystkim smakowały ) a w domu jadłam miniaturowe porcje obiadu. Do tego w towarzystwie modne zrobiło się palenie. W klasie maturalnej żyłam już tylko właściwie kawą z mlekiem 0%, colą light ( wtedy nie było zero) i papierosami. Jadłam mało i chudłam już mniej drastycznie. W moim najchudszym momencie ważyłam ok 57 kg, co może nie jest super wynikiem, ale też nie jestem ułomkiem i mając 171 cm wzrostu z tą wagą wyglądałam średnio. Bo ja zrzuciłam masę mięśniową a na końcu zrzucałam sadełko, ale też nie do końca.

Tarczyca, przyjaciel i wróg

Po ślubie trzymałam wagę ok roku. Potem zaczęłam tyć. Okazało się że to Hashimoto. Ale pani doktor powiedziała, że jedna tabletka dziennie załatwi sprawę, wiec się ucieszyłam. Skoro dostaję hormon tarczycy, a one podkręcają metabolizm, to wreszcie schudnę! Nic bardziej mylnego. Poza tym po urodzeniu dziecka wpadłam w mega dół tarczycowy i tak ją zaniedbałam, ze zaczęłam wręcz tyć od powietrza! Nie chcę tu dziś rozwijać tego tematu, bo jest zbyt szeroki, ale kochani dziś wiem, że tarczyca bardzo utrudnia mi powrót do wymarzonej wagi, ale mając uregulowane hormony nie zaprzepaszcza tych działań.

 

Wiecie, przeszłam w swoim życiu wiele diet, głodówek, oczyszczań, porad dietetyków i nawet prawie poddałam się hipnozie. Ale się opamiętałam. Wiecie co jest moją przeszkodą w zrzuceniu wagi? Nie jest to tarczyca, uwarunkowania genetyczne, inne ukryte choroby, ciąże. To ja! Ja sama siebie blokuję i sama siebie oszukuję! Tak tak. Niestety sami jesteśmy sobie winni.

Jak to działa, że dieta nie działa?

  1. Pierwszy zryw i chęć walki i boskie ciało do wakacji/ wesela kumpeli/ itp.
  2. Wyszukujemy w necie super diete/ idziemy do dietetyka/ sami układamy sobie dietę.
  3. Biegniemy na zakupy. Bo przecież potrzebujemy ciuchów do ćwiczeń, nowych wyszczuplających żeli, witaminek i wspomagaczy spalających tłuszcz i boxów na nasze super fit dania.
  4. Kupujemy karnet na siłownię/ fitness i przez pierwszy tydzień jesteśmy tam częśtym gościem.
  5. Po pierwszych 10-14 dniach tracimy pierwszy zapał. Poranne wstawanie i ćwiczenie wychodzi nam bokiem, mamy wory pod oczami, a na facjatach pojawiają się pryszcze, jakbyśmy znowu miały naście lat. To efekt naszej zdrowej diety i ćwiczeń( organizm wyrzuca toksyny).
  6. Pierwsza impreza i pierwsze grzechy dietetyczne.
  7. Po dwóch tygodniach pilnowania rygorystycznej diety poddajemy się. Na wadze ubyło niewiele ( bo w 2 tygodnie nie może ubyć dużo) więc się zniechęcamy.
  8. Kiedy grzeszki dietetyczne przynoszą pierwsze plony w postaci powrotu wagi, ale też wraca nam lepszy nastrój.
  9. Zapominamy o tym, że słowo dieta i odchudzanie przeszło nam przez myśl. Przecież jak zrobimy parę dni przerwy to nic się nie stanie.
  10. Wracamy do dawnych nawyków i planujemy kolejną dietę od nowego miesiąca.

Brzmi znajomo? Są jakieś pomysły jak to ulepszyć by jednak wytrwać w diecie i schudnąć? Tak, ale pytanie jak silna jest nasza motywacja. Poza tym trzeba sobie zrobić rachunek sumienia i podsumować dlaczego właściwie chcemy schudnąć. Jeżeli to chwilowy kaprys, to lepiej po prostu zacząć więcej spacerować bo nagłą dietą tylko rozregulujemy swój metabolizm. Jeżeli jednak powodów do schudnięcia jest więcej, lub są ważne ( np. zdrowotne) to trzeba przygotować dobry plan i warto znaleźć sojusznika. Może to być chłopak/mąż, koleżanka, mama, sąsiadka, siostra. Ktokolwiek potrzebuje zrzucić wagę.

1. Wyznaczamy realne cele

Nie zakładajmy że w miesiąc schudniemy 20 kg i na balu maturalnym, czy weselu koleżanki wystąpimy w super bandażowej kreacji to możemy być pewne, że polegniemy.

Załóżmy, że będziemy tracić 0,5 kg tygodniowo. Na początku może spadać więcej, ale potem zawsze przychodzi zastój i wtedy można stracić rozpęd.

2. Polubmy się z centymetrem

Waga niby daje nam jakiś pogląd, ale mierzmy swoje obwody. Czasem intensywnie ćwicząc możemy zwiększać masę mięśniową, a te ważą więcej niż tłuszcz. Pomiary pokażą, czy chudniemy.

3. Ważenie i pomiary RAZ W TYGODNIU

To powinien być punkt pierwszy. Nie ma sensu wchodzić codziennie na wagę. Jednego dnia zjemy coś cięższego, zatrzymamy wodę przed okresem i już taki pomiar nic nam nie daje! Poza tym można się nabawić jakiegoś rozstroju nerwowego kiedy tak ciągle się ważymy.

4. Dieta

Dieta powinna być zdrowa, mądrze ułożona, odżywcza i smaczna. Musi nam dostarczyć wszystkich składników dla prawidłowego funkcjonowania całego organizmu, powinna mieć niższy bilans energetyczny, niż nasze zapotrzebowanie, ale nie powinna być zbyt nisko kaloryczna. Ale najważniejsze, musi być SMACZNA, bo jak będziemy zmuszone do jedzenia czegoś, czego nie lubimy, to nie ma szans na niej wytrwać. W sieci mnóstwo jest wzorów jak wyliczyć dobrą dietę, sporo też przykładowych jadłospisów, ale czasem warto wspomóc się radą fachowca.

Jeżeli nie chcecie przejść na „specjalną dietę” wystarczy przynajmniej na początku wprowadzić drobne zmiany. Przestańmy słodzić kawę, herbatę. Niby nic, ale 1 łyżeczka cukru to 20 kcal! Policzcie teraz ile tego cukru dodajecie do 1 kubka napoju i ile takich kubków wypijamy. Sporo?

Pij wodę. Dużo wody – bo żeby zrzucić nadmiar wody, paradoksalnie trzeba jej sporo wypić. Przestańmy też pić soki i napoje. Wybierajmy czystą wodę. Jeżeli nam nie smakuje, dodajmy do niej plasterek cytryny czy pomarańczy, listek mięty, gałązkę pietruszki, czy plaster ogórka. Zmieni się jej smak, ale nie dodamy sobie zbędnych kcal.

Nie pomijaj głównych posiłków i zaplanuj mądre przekąski – wtedy nie będą się pojawiać nagłe zachcianki na coś słodkiego, bo utrzymamy stały poziom cukru we krwi.

Wyrzuć przetworzoną żywność i fast foody. Jak sama zaczniej przygotowywać posiłki, inaczej spojrzysz na jedzenie.

Odstaw słodycze. Tego chyba nie muszę tłumaczyć. Postępuj ze sobą jak mama z dzieckiem. Słodyczek raz w tygodniu, jedna porcja. Sama zadecydujesz czy wolisz batonik, ciastko, czy kawałek ciasta. Zamiast cukierków miej pod ręką garść orzechów i kilka suszonych owoców.

5. Ruch

Nie zakładajmy od razu, że za miesiąc wystartujemy w maratonie. Jeżeli nigdy nie lubiłyśmy żadnej aktywności fizycznej, ciężko nam będzie od razu stać się atletą. Zacznijmy małymi krokami. Wybierzmy się na codzienny spacer. Nawet do spożywczaka po codzienne drobne sprawunki, po dziecko do przedszkola czy szkoły. Możemy podjąć 30sto dniowe wyzwanie. Mnóstwo ich w sieci. Do wyboru brzuszki, przysiady, pompki i wiele wiele innych. Nawet takie jedno dodatkowe ćwiczenie dziennie, nauczy nas nawyku ruchu codziennego.

6. Bądź wyrozumiała

Nie wymagaj od siebie, że z dnia na dzień, staniesz się FIT ideałem. Powolutku, krok po kroku wprowadzaj drobne zmiany w swoim życiu.

7. Pokochaj i szanuj siebie

To chyba najważniejszy punkt. Pokochaj swoje ciało, z jego wszystkimi niedoskonałościami. Spójrz na nie z innej perspektywy. Pomyśl jak to niezwykle skomplikowana maszyna. Coś niezwykłe silnego i kruchego jednocześnie. Ciało nie tylko nas ogranicza, pozwala nam dawać nowe życie, osiągać swoje marzenia i nieść pomoc innym. Doceń je!

 

Może już to wszystko wiecie, ale może trochę Wam rozjaśniłam. Na pewno sporo dziś opowiedziałam o sobie. Ale cóż, jeżeli ktoś to przeczytał do końca i nie zasnął, to dla mnie już ogromny sukces.

Buziaki moje kochane odchudzające się dusze!