Bardzo długo dojrzewał we mnie ten pomysł. W zasadzie trwało to chyba od początku istnienia bloga, kiedy to myślałam nad sensem codziennego przygotowywania posiłków dla siebie i bliskich. Niektórzy powiedzą, że przecież jest teraz całkiem sporo „gotowców”, dobrej jakości półproduktów, można też skorzystać z gotowego cateringu czy barów mlecznych. Jednak domowy posiłek ma w sobie to coś, tę magię, która towarzyszy nam później przez całe nasze dorosłe już życie. Sami powiedzcie, co najczęściej wspominacie, kiedy myślicie o świętach czy uroczystościach rodzinnych? Albo z czym kojarzy nam się babcia czy mama? Z pyszną kuchnią, pełną aromatów i ciepła. Domowa kuchnia, nawet jeżeli bardzo prosta i skromna ma siłę, której może pozazdrościć jej najdroższa restauracja świata. Jej potęga tkwi w emocjach jakie w nas wywołuje, wspomnieniach jakie przywodzi i tym wewnętrznym cieple które rozpala.

Czy od zawsze byłam zafascynowana gotowaniem? Trudno powiedzieć, raczej to przyszło z czasem. Jedno co mogę potwierdzić to fakt, że w moim rodzinnym domu zawsze dużo się gotowało, piekło, szykowało. Nie że dużo jedliśmy, tylko babcia i mama dużo czasu spędzały w kuchni. Przygotowywały wiele rzeczy same, wekowały, kisiły, piekły. Trochę jak w bajkach, gdzie czarownice warzą mikstury tajemne, one mieszały nalewki czy składniki ciasta. Magia w najczystszej postaci!

Moje gotowanie przed pojawieniem się Młodego było chaotyczne i dość przypadkowe. Często sięgałam po gotowce, czy jadłam na mieście. A wiadomo co mi dzięki temu nieźle urosło! Potem pojawił się Młody i zawojował mój świat. Na początku, kiedy jeszcze rezydował we mnie, stawiałam sobie wysoko poprzeczkę: zero słoiczków, zero słodyczy, żadnych soczków, tylko zdrowe zbilansowane posiłki, obiadki i dania gotowane w domu, na parze, do picia woda lub lekkie ziółka – bez cukru oczywiście! Jaka okazała się rzeczywistość można sobie wyobrazić. Każda młoda mama wie jak to jest, kiedy jest się wiecznie niewyspanym i z ciągłym poczuciem winy, bo przecież wszystko  można zrobić lepiej. Moje dziecię było maniakiem mleka modyfikowanego i butelki. Tzw. cyca nie chciało i już. Szczerze ten aspekt był dla mnie zbawienny w skutkach krótkofalowych, jednak na dłuższą metę okazał się być mocno brzemienny! Masa kasy na mleko i pozalewany ściany lepkim i szybko psującym się mlecznym płynem. No marzenie każdego prawda. Nie chciał też specjalnie poznawać pokarmów innych niż mleko. W końcu poszłam po rozum do głowy i stawiłam czoła kolejnemu punktowi na nie, słoiczki. To była moja codzienność. Słoiczek na śniadanie, obiad i kolację, na podwieczorki kubeczki, owocki ze słoiczków, kubeczków i tubeczek. Masakra i przepaść finansowa. No mogłam oczywiście wziąć dzieciaka głodem i albo jesz co daję albo głód, a kto by tak potrafił? Ja nie. Szczęśliwie obiadki szybko się Młodemu znudziły w wersji bezsmakowej papki ze słoja, więc wtedy wszystko zaczęło się naprawdę. Przez kilka lub kilkanaście dni próbowałam gotować osobno dla niego, ale skutek był opłakany. Zupki były wszędzie, ale nie w buzi. Skapitulowałam i podałam mu to na co pokazywał rączką, zupę z mojego talerza. Wtedy też zapadła decyzja, będąca jedną z ważniejszych decyzji kulinarnych mojego życia. Gotujemy dla wszystkich to samo! Proste? W teorii. Jednak ta decyzja niosła za sobą bardzo wielkie zmiany, aby nie mówić iż była to istna rewolucja kulinarna mego domostwa. Dzięki temu raz na zawsze zrezygnowałam z kostek rosołowych, gotowych sosów w proszku, przypraw smakowych ( nie mówię o ziołach), tradycyjnego ciemnego płynu dodawanego do rosołu, i innych dan tupu fix, instant itp. Początkowo ciężko było. Nie umiałam odpowiednio doprawiać, ale wiadomo wszystko przychodzi z czasem i doświadczeniem. Miałam to szczęście, że mama służyła mi rado i podstawiała pod nos rodzinne przepisy.

Wiem rozpisałam się już bardzo, ale skoro dotrwaliście już do tego momentu obiecuję tu już będzie całkiem króciutko. Zaplanowałam ten cykl ( Kuchnia z dzieckiem ) aby udowodnić, że dzieci nie trzeba karmić papkami bez smaku o dziwnych kolorach. Moje dziecko to typowy przedszkolak, który lubi frytki, burgery, pizze i żelki. To dla Niego właśnie staram się aby nawet tradycyjne polskie smaki były nieco odchudzone i bardziej „lajtowe”, a wszystkie fastfoodowe wymysły strawne dla brzuszka maluszka, jednak nadal są aromatyczne i pełne przypraw. Bo przyświeca mi zasada, że teraz dziecko uczy się smaków i będą z Nim przez całe jego życie. Moje dziecko jednak nie ułatwia mi gdyż je niewiele warzyw ( tak świadomie) i ma manie na temat jedzenia konkretnych kolorów. Poza przepisami na dania które nadają się dla całych rodzin dzieciaków powyżej pierwszego roku życia,które będą się pojawiały cyklicznie, będę też raz w tygodniu zamieszczać przykładowy jadłospis dla maluchów. Dodatkowo będę też starała się przybliżyć czytelnikom ogólne schematy żywienia niemowląt i dzieci, wraz z przykładowymi jadłospisami , jak i postaram się pokazać ciekawostki żywienia dzieci  np. jak to wygląda na świecie, czy jak zmieniało się w Polsce. Myślę że nie będziemy się nudzić. Patryspomaga