9 maj 2010

Miłość matczyna, rodzicielska

Wiadomość o ciąży burzy spokój i wywraca całe nasze dotychczasowe życie, niezależnie od tego ją planowaliśmy czy nie. Wiadomym jest, że z chwilą pojawienia się dwóch kresek na teście pewien etap mamy za sobą, a przed nami nowości, rewolucje i po trosze niepewność. Ale gdzie pojawia się miłość?

Już przy okazji tekstu Chłopiec czy dziewczynka poruszałam temat naszych oczekiwań względem posiadania konkretnej płci dziecka, to czy lepiej jest znać płeć czy czekać na niespodziankę. Dziś chciałam poruszyć trudniejszy temat. Miłości matczynej, rodzicielskiej, która według wielu powinna pojawić się z chwilą narodzin bobasa, a najlepiej z momentem wykonania testu ciążowego. Ja opowiem dziś, jak było u mnie.

Ciąża

Młody przyjechał z nami z udanych wakacji i jest muszę przyznać najcudowniejszą „pamiątką” naszych eskapad. Kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście, uznałam, że to jakiś błąd, że na pewno test był wadliwy i zdecydowałam udać się do lekarza, który bardzo szybko rozwiał moje wątpliwości. Jeżeli w tej chwili pomyśleliście, ze Młody był wpadką, nieplanowaną i nie chcianą to już spieszę z odpowiedzią, że tak nie było. Byłam jednak zaskoczona, bo jako osoba z niedoczynnością tarczycy( dokładnie z Hashimoto) i od lekarzy i z wielu doniesień internetowych świadoma byłam możliwych trudności z ciążą u mnie. Myślałam, że skoro wszyscy w moim otoczeniu starają się o dziecko minimum rok, to z nami będzie podobnie, lub nawet dłużej. Od razu postanowiliśmy się nie starać, tylko zdać się na los i dać mu 12 miesięcy. Moje zdziwienie było ogromne, bo przygotowałam się na długie oczekiwanie, a tu proszę szast prast i gotowe. Miałam całe dziewięć miesięcy na zapoznanie się z Młodym, którego na etapie ciąży nazywałam Małym Ufoludkiem, bo to wszystko było trochę jak film science fiction. W ciąży bałam się oczywiście o Niego, czy będzie zdrowy, czy w jakiś sposób mu nie zaszkodziłam i w ogóle o masę rzeczy się martwiłam. Byłam przekonana, że z chwilą porodu spłynie na mnie fala wszechogarniającej miłości.

Narodziny

Młody przyszedł na świat przez cesarskie cięcie, obie ręce miałam „zajęte” . Jedna przypięta do łóżka z kroplówką, druga zajęta przez siostrę mierzącą non stop moje ciśnienie i tak dalej. Tak więc leżąc jak ukrzyżowana dowiaduję się, że dziecko zdrowe i zaraz mi je przyniosą. Lekko otumaniona spoglądam na zawiniątko przystawione do mnie w odległości 30 cm. Nie wiedziałam co mam zrobić. Nie mogłam go objąć, pocałować ani przytulić. Mogłam go na znak powitania co najwyżej opluć, jeżeli starczyłoby mi tchu. Oczywiście tego nie zrobiłam, ale sytuacja wydawała mi się istnym matriksem. Dziś z moją kumpelką śmiejemy się z tego do rozpuku, ale wtedy miałam żal do siebie, położnych i całego świata. Ja tej fali cudownej miłości nie poczułam i za pewnik uznałam, że to wina złego powitania Młodego.

Poznanie

Już po pierwszej dobie na szczęście mogłam Młodego tulić, całować, oglądać i w ogóle cały był mój, a ja mama kwoka mogłam go przygarnąć do serca swoimi matczynymi kwoczymi skrzydłami. Im bardziej się poznawaliśmy, tym bardziej spodziewałam się mistycznych doznań, które nie chciały wyskoczyć z czarodziejskiego kapelusza. Po powrocie do domu przeżywałam ogromną frustrację. Nie dosyć, że człowiek ciągle niewyspany, nie wie o co dziecku chodzi bo płacze i płacze, wszystko człowieka boli, a cała rodzina i wszyscy znajomi chcą potomka oglądać jak małpkę w zoo. Wszyscy nad Młodym piali,że śliczny, cudowny i że ja muszę go strasznie kochać, a ja nie umiałam nazwać swoich uczuć do Niego w żaden sposób. Wiedziałam, że ta maleńka istota jest ode mnie całkowicie uzależniona, wiedziałam, że muszę natychmiast zgadywać i spełniać jego potrzeby, być na posterunku o każdej porze dnia i nocy. Byłam umęczona, udręczona, wściekła i zdezorientowana. To były moje początkowe uczucia. Oczywiście wiedziałam, że wszystko dla Niego zrobię, ale wtedy wydawało mi się to bardziej przymusem, niż świadomym wyborem.

Narodziny wszechogarniającej miłości

Przyznam, że chyba pierwsze dwa miesiące to był poligon nie życie. Każda mama wie jak ciężki to czas dla świeżo upieczonych rodziców, a w szczególności mam. Kiedy ten czas minął, Młody zaczął lepiej spać, ja wreszcie potrafiłam sobie fajnie zorganizować czas, a z Młodym można było fajnie nawiązać kontakt, Wtedy zrozumiałam, że najpewniej miłość do Niego była we mnie od pierwszych chwil, ale całe to zmęczenie nie pozwalało jej na ujawnienie się. Im Młody był większy, im więcej czasu z nim spędzałam, im lepszy był nasz kontakt tym moja miłość rosła w siłę. Moje całkowite przywiązanie i oddanie dla małego człowieka. Dziś wiem, że i wtedy i dziś tak samo mocno bym o Niego walczyła, ale wtedy zwyczajnie niczego nie rozumiałam. Dziś to już poważny pięciolatek, z którym można porozmawiać na bardzo wiele tematów, którego opinie, pytanie i komentarze niezwykle mnie zaskakują, bawią i wzruszają. Mój świat bez Młodego nie istnieje i czasem łapię się na tym, że czasy bezdzietne wydają się tak odległe, że aż nierealne.

Zdjęcia z wakacji

Ulubione zajęcie Młodego, to przeglądanie starych fotografii, ze ślubu, naszego narzeczeństwa, z wyjazdów z przed i po ślubie, z dzieciństwa. W pewną sobotę więc oglądamy z Młodym. Wybiera album z różnymi imprezami na którym z Małżem byliśmy razem jeszcze przed i tuż po ślubie.

– Mamusiu, a gdzie ja tu jestem?

– Nie było Cię kotku jeszcze na świecie.

– A byłem w brzuchu?

-Nie jeszcze nie. Tu mama z tatą jeszcze nawet nie mieszkali razem.

– Aha….A tu? – pokazuje na inną fotografię – Tu już mieszkaliście razem?

– Tak, to jest krótko po ślubie i już mieszkaliśmy w naszym domku.

– To tu już byłem w Twoim brzuchu?

– Jeszcze nie. To było sporo przed Twoimi urodzinami. Mówiłam Ci, że dzidziuś mieszka w brzuchu u mamy 9 miesięcy, a to było dużo wcześniej.

– Aha, już wiem! Ja byłem wtedy w waszych planach! – komentuje tryumfalnie.

urodziny-patka