Sierpień. Środek wakacji i apogeum wyprzedaży, kto nie lubi tego okresu? Jednak bywa, że przepiękne szorty, czy koszulka nie dość, że nie leżą idealnie, to jeszcze są ciasne! Ale jak to, przecież mój rozmiar zgadza się z rozmiarówką tego sklepu, nigdy nie było problemów, czyli… znowu przytyłam!!! Niekoniecznie. Spytacie o co chodzi? Już spieszę z wyjaśnieniami.

W ostatnim czasie na instagramie sporo zdjęć z przymieżalni, w których dziewczyny pokazują jak dany rozmiar wygląda na przedstawicielce ludzkiego gatunku. Dr Lifestyle, Sonny Turner czy I.Katy to tylko 3 dziewczyny wymienione w krótkim artykule gazety wyborczej o tym jak tą pierwszą zbulwersował fakt, że mimo iż normalnie nosi rozmiar 38 w jednej z sieciówek nie dopięła się w spodnie rozmiaru 42. Czy mnie to dziwi? Szczerze nie. Sama jestem sporą kobietą i wiem, że mój rozmiar 42 nie wszędzie będzie tym który znajdę na wieszakach. Czy wpędza mnie to w depresję? Już nie. Dlaczegu już nie? Może dlatego, że nie jestem już chwiejną emocjonalnie nastolatką, którą wytrąca z równowagi brak możliwości wciśnięcia się w wymarzone rurki. Ale o co właściwie chodzi z tymi rozmiarami?

Nie wiem czy któkolwiek z was się nad tym zastanawiał, ale ja kiedyś miałam taki dzień przemyśleń. Urządziłam sobie maraton zakupowy w poszukiwaniu dżinsów. Powiecie prościzna? Nic bardziej mylnego. Wybierałam w każdym sklepie standardowy model z prostymi nogawkami. W kilku sklepach nawet nie objęła mnie rozmiarówka, bo mimo iż wybierałam największy rozmiar ( tak w niektórych sieciówkach znajdziecie rozmiar nie tylko 42 ale i 44, i to nie na dziele „plus size”), ale były też sklepy w których o dziwo 42 było nieco obszerne i nawet na moje 4 litery nieco luźne ( tu wchodziłam w 40!!!). Co dał mi ten dzień, poza bólem nóg po maratonie sklepowym? Dał mi świadomość i potwierdzenie moich podejrzeń – rozmiarówki w różnych firmach różnią się między sobą i to czasem znacznie(!!!), rozmiary w obrębie jednej marki też mogą się różnic w zależności od modelu.

Niby to wszystko nie jest wiedza tajemna, ale my kobiety mamy często niezdrowe podejście do kwestii rozmiarów ( i wagi). Jeżeli kobieta całe życie nosiła rozmiar 40, to wymaga, że każda firma „uszanuje i dostosuje się do niej”. A to tak nie działa. Dlaczego zakupy bywają dla nas koszmarem?

  1. Rozmiar to tylko liczba – nie decyduje o naszym „być albo nie być”. To liczba która ma na celu podział ubrań, aby nam klientom łatwiej było szukać stroju dla nas, a pracownikom sklepu ułatwić poszukiwania odpowiedniej sztuki.
  2. „eSka, eSce” nierówna – i nie mówię tu o ubraniu, a o naszej budowie. Każdy z nas ma indywidualne cechy budowy – wąskie biodra, szerokie barki, mocne uda, wydatne pośladki, czy patykowatą budowę. I to jest OK. To że moja przyjaciółka ma tyle wzrostu co ja i waży tyle samo, nie oznacza, że nie może być ogólnie o wiele szczuplejsza, ale za to z bujniejszym biutem, lub przeciwnie, być bardzo szczupła, ale wysportowana i umięśniona.
  3. Ludzie szyją ubrania – i każdy może się pomylić, firmy mogą wprowadzić „oszczędności” i wykroje będą odrobinkę zmniejszane. To powolny ale systematyczny proces, kiedy rozmiary się „kurczą”. Poza tym zawsze ktoś się  może pomylić i wszyć nie taką metkę jak należy – nawet dla całej partii ubrań.
  4. Ubranie ma nas zdobić- czyli ma ładnie leżeć i dodawać nam urody. Nie chodzimy przecież z metką na wierzchu i nie mówimy na lunchu w pracy ” Heeej, noszę 38/34/44/ a dziś mam o rozmiar mniejsze ubranie”. Takie zachowanie mogłoby mieć miejsce i być zrozumiałe jeżeli to lunch z naszą przyjaciółką, która wie, że od kilku miesięcy walczymy na siłowni i w kuchni o mniejszy rozmiar pupy.

Ja od jakiegoś czasu zupełnie nie przejmuję się rozmiarm jako takim. Wiem, że mogą się na mnie posypać gromy – bo przecież powinniśmy dążyć do doskonałego ciała. Ale co znaczy mieć doskonałe ciało? Mój mąż uważa, że jestem piękna i dla niego niezwykle atrakcyjna. Ja wiem, że mam ciut za dużo tu i ówdzie, ale nie chwalę się tym przy nim. Dorosłam do tego, aby powiedzieć „pieprzyć te wszystkie skale i rozmiary. Chcę być zdrowa i dobrze się czuć, chcę się sama sobie podobać, ale nie będę wpadać w depresję bo nie wbiłam się w rurki z Zary, czy koszulę z Reserved. No ludzie, to byłoby szaleństwo. Trzeba iść przez życie uśmiechniętym i wyprostowanym, trzeba dbać o siebie i swoje zdrowie, a reszta przyjdzie powoli sama. Poza tym, jest coraz więcej sklepów z nieco większą rozmiarówką 😉