7 sierpnia 2012, godzina 22.40 ( oczywiście w trakcie pisania tego zdania), wreszcie chłodna noc! Podmuchy wiatru lekko wzruszają firankę, powiewającą jak flaga na maszcie. Leżę w łóżku i napawam się zapachem ciasta jakie dziś upiekłam. Kiedy o tym myślę, to śmieję się sama z siebie. Wiecie, teraz przepisu nie będzie, więc jeżeli nie macie ochoty na moje nocne przemyślenia, to możecie z czystym sumieniem opuścić tą stronę. Jeżeli jednak dotrwacie do końca, dowiecie się o mnie na pewno ciut więcej niż z codziennych wpisów. Dziś mam jakąś dziwną wenę od samego rana 🙂

Tak leżąc i wdychając aromat ciasta ( przepis już jutro ) pomyślałam sobie, że dieta w moim wykonaniu, to jakaś farsa! Komedia, parodia i dramat w jednym. Jak ja, osoba która kocha jedzenie może dobrowolnie poddać się katuszom diet odchudzających? Tak we wtorki zwykł pojawiać się tutaj cykl Dieta Bikini, ale dziś też go nie będzie! Dziś pojawiło się ciasto. Może i każde ciasto jest tuczące, ale to które prezentowałam rano było nie tylko smaczne, ale przede wszystkim zgadza się z moją obecną filozofią życia. Ale, zacznijmy może od początku.

Mamusia moja ukochana to kucharz pasjonat, matka Polka karmicielka, zboczeniec kulinarny ( niepotrzebne skreśl). Odziedziczyła te cechy po mojej babci Mani, a swoje mamie. Kiedy babcia żyła uwielbiałam podglądać je przy pracach w kuchni. Szczególnie pasjonujące były prace przed świętami, czy uroczystościami rodzinnymi. Wtedy niczym prastare kapłanki mieszały w kotłach, doprawiały magicznymi proszkami i podgrzewały kociołki na ogniu. Cudowne zapachy i ich tajemne sztuczki sprawiały że nie sposób było mnie wypędzić spod kuchennego stołu. Wtedy nie rozumiałam czemu, ale zawsze starały się mnie jakoś pozbyć z kuchni. Najczęściej jakimś smakołykiem. Oj świeży chleb ( piętka!) z masłem i rozgniecionym jajkiem na twardo, kogel mogel, albo przepyszne ciasto drożdżowe. Tak to mogło mnie na jakiś czas zająć poza kuchnią. Ale widząc jaką frajdę mają z gotowania, jakoś naturalnie weszło mi to w krew.

Sama zaczęłam mieszać w kociołkach i dorzucać oczy traszki. Zrozumiałam jak kuchnia jest ważna dla domu. Nie pokój, ale nastrój, duch, miłość, czułość i troska. Dawniej zmagając się z napadami wilczego głodu nie rozumiałam co się ze mną dzieje, dziś nie dopuszczam do nich. Nie muszę już nawet o nich myśleć. Dziś kocham jedzenie, pod każdą postacią. Uwielbiam zakupy, kiedy mogę jak nienasycony zboczeniec bezwstydnie obmacywać brzoskwinie i wąchać pomidory, obskubywać słonecznik z chleba i wyjadać maliny z koszyczka. Zatracam się w gotowaniu! Wymyślaniu przepisów, przerabianiu starych, łączeniu sprzecznych pomysłów. Cieszy mnie kosztowanie i spożywanie moich tworów. Mam bzika na punkcie wyliczaniu kaloryczności nowych dań! Ale wiecie co jest największą frajdą? Karmienie i obserwacja min jedzących. Twarz męża często początkowo kamienna, po chwili jaśnieje w błogim uśmiechu. Młody nie robi min. Jego przekaz jest najprostszy – żuje i wypluwa, potem znowu żuje – jest dobre. Domaga się więcej – pycha. Płacze jak się skończy – niebiańska delicja. Pluje do kosza, albo na podłogę? Fuj! Nie gotuj tego więcej!!!

Tak, to dla tych chwil to robię. To dzięki temu bezwstydnie piszę że kocham jedzenie. Przez to moje diety często nawalały, ale dzięki temu też wiem, że dieta to nie kolejna miesięczna kuracja, tylko styl życia! Przecież nie zmuszę bliskich do jedzenia wyłącznie kiełków, ale mogę zrobić wszystko, by Ci których kocham dostali nie tylko smaczne, ale przede wszystkim zdrowe smakołyki!

Tak to ciasto pachnie obłędnie! O matko, pewnie będę je jadła na śniadanie. Hmmm śniadania na słodko są super. To przecież jedyna pora dnia kiedy można słodycze jeść prawie bezkarnie. A moje ciasto jest pełne owoców. Jego smak to czysta dekadencja. Jest naturalnie słodkie ( aż nawet za słodkie) idealne do czarnej kawy lub mocnej herbaty, ciężkie i wilgotne. Ale mimo tych z pozoru złych cech jest zdrowe! Ma mnóstwo owoców, nie ma tłuszczu ( poza orzechami) ma dużo błonnika, czyli nic tylko jeść.

Słodkich snów. Ja dzięki mojemu ciachu na pewno będę śnić o rajskich wyspach pełnych egzotycznych owoców. Może na tej cudnej wyspie babcia Mania przygotuje mi drożdżówkę 🙂